Rozdział 1 - List miłosny
Inne światy?
Inne wymiary? Choć wydają się być jedynie odległą legendą, to istnieją
naprawdę. Gdzieś daleko, poza horyzontem tak wielu istnień, one egzystują.
Każda planety tętni życiem, którego tak wiele osób nie potrafi dostrzec. Lecz
istnieją też światy, które są świadome istnienia kogoś poza nimi. Wierząc,
czekają na spotkanie z nimi. Niektórzy, zdolni do podróży przez światy,
zwiedzają krainy, o których większość może jedynie śnić. Zbierając kryształy są wędrowcami przez planety,
mogąc tworzyć lub niszczyć. Są też tacy, którzy są gotowi ponieść cenę, by zdobyć wymarzony cel. Stając
się tacy jak podróżnicy, oddając część siebie, składając życzenie u Wiedźmy
Wymiarów… Lecz kim oni są i kim my jesteśmy? Wierząc lub nie, ta historia jest
tylko mikrą częścią wielkiego systemu, który panuje w tak odległym kosmosie, którego Ty nie widzisz.
ANADEATH
Tupiąc energicznie nogą o szkolną
posadzkę, co chwilę wyglądała ukradkiem, czy chłopak nie wychodzi do domu. I
choć wielu uczniów patrzyło na nią jak na istną wariatkę, to nawet nie
próbowała liczyć się z ich zdaniem. Zakochana i odrzucona wiedziała, że tym
razem sama musi działać. Marząc o spełnionej miłości od tak długiego czasu, te
sekundy nadal zdawały się być odległymi o miliony lat świetnych pragnieniami.
Kochała tego człowieka z całego serca, lecz nigdy nie było jej dane zaznać tego
samego.
Od pierwszego dnia, w którym się
poznali, po prostu ją olewał. I choć nie była jedyną, którą w tak okrutny
sposób traktował, to czuła ukłucie na sercu za każdym razem, gdy po prostu
mijał ją na szkolnym korytarzu. Wiedziała, że miał nieszczęśliwego dzieciństwo.
Zamknięty w sobie przez śmierć matki, przeprowadzka do obcego miasta i zmiany,
o których nikt oprócz niego nie wiedział. Wszystko rozumiała, ale nie uznawała
tego za powód, by aż z takim dystansem odrzucać innych.
Wzdychając, próbowała się powstrzymać od
zmiany decyzji, przypominając sobie, że to ostatnia szansa. Dzisiaj kończyła
siedemnaście lat i nie mogła zachowywać się już jak tchórz. Od momentu, w
którym wrzuciła ten przeklęty list do skrzynki na buty, skończyły się
wątpliwości. Wyznając wszystko, co leżało jej na sercu, po stu próbach, po
pięćdziesięciu sześciu poprawkach, w końcu była gotowa zakończyć list słowami
„kocham cię”. Czuła, że nawet najpiękniejsze słowa nie zmienią jego stosunku do
niej, lecz musiała spróbować. Była
świadoma, że jeśli nie tego nie zrobi, nigdy się nie dowie, jaka będzie jego
odpowiedź.
Nagle usłyszała czyjś krok. Niepewnie
wyjrzała za rogu, trzymając zaciśnięte dłonie na krawędzi ściany. Gdy tylko
upewniła się, że to jej ukochany, ponownie ukryła się. Bijąc się pięścią w
klatkę piersiową, próbowała uspokoić szalejące serce, które wciąż podpowiadało
jej, by uciekała.
Zaciskając zęby z całej siły, wychyliła
ostatni raz głowę, chcąc ujrzeć reakcję chłopaka na jej list… Zamarła. Widząc
Kaito, jak trzyma w dłoni otwartą kopertę i płacze nad nią, nie potrafiła
znaleźć jakiegokolwiek wytłumaczenia. Jego ręce drżały, a wzrok nie mógł
oderwać się od wyrazów, zapisanych na kartce.
I choć w pierwszej chwili Anadeath
postanowiła podejść do niego i poznać odpowiedź, jej ciało mimowolnie odwróciło
się i tchórzliwie uciekła ze szkolnego korytarza. Biegnąc, ile sił tylko miała
w nogach, nie patrzyła się za siebie. Choć łzy napływały do jej oczu, nie
zakrywała twarzy, tylko pozwalała innym patrzeć na swoją żałosną twarz. Czuła
się jak ostatnia ofiara losu, przeklinając cholerne tchórzostwo.
Gdy tylko udało jej się dobiec do domu,
natychmiast zatrzasnęła za sobą drzwi i osunęła się na podłogę, opierając
plecami o drzwi. Płakała, przyciągając kolana do piersi i chowając między nimi
twarz. Nie była brzydka, wręcz przeciwnie. Delikatna, o pięknych rysach twarzy,
długich, jasnych włosach i niebieskich oczach. Figurze nic nie mogła zarzucić. Dobrze się odżywiała. Miała zdrowe,
trochę wysportowane ciało, choć często (jak to kobieta) narzekała na praktyczny
brak piersi. Chłopcy często na nią zwracali uwagę, lecz ona sama nie potrafiła
odpowiedzieć na ich uczucia. Wiedziała, że liczy się dla nich jedynie wygląd.
– Co ty robisz?!
Podniosła się, słysząc niespodziewany
krzyk ojca. Dość pokaźnych gabarytów, w wieku czterdziestu lat, nie ukrywając
swojej lśniącej głowy stał dumnie przed córką, mając założone ręce na piersi.
Ubrany w najlepszy garnitur, który sprawił, iż Anadeath zaniepokoiła się
zachowaniem ojca. Jednak gdy ujrzała przepiękną kobietę, która wyszła z ich
salonu, wszystko zrozumiała.
– Królowa – szepnęła dziewczyna.
Królowa Smoków… Jedyna kobieta, która
zasługiwała na taki tytuł w całym wszechświecie. Absolutna władczyni batalionu
smoków. Jedyna ludzka podróżniczka między wymiarami, która wykorzystywała swoją
moc. Przepiękna, władcza, o idealnej wręcz figurze i twarzy. Jej długie, aż do
samej ziemi, i blond włosy falowały z każdym ruchem kobiety, jeszcze bardziej
podkreślając majestatyczność postaci.
– Ale co… – zaczęła Anadeath, lecz nagle
przerwano jej.
– Pójdźmy do salonu i porozmawiajmy –
zaproponował gość, dając znać mężczyźnie, by zostawił je same.
Gdy tylko odczytał znak kobiety, kiwnął
głową i wyszedł z domu, idąc na drugą zmianę.
Przedstawicielki płci pięknej ruszyły
natychmiast do salonu, w którym zdecydowały się rozmawiać. Anadeath czuła się
dosyć nieswojo i nie potrafiła wykrzesać z siebie nawet jednego słowa. Nie pojmowała, dlaczego tak ważna osobistość
wstąpiła do jej domu na konwersację z nią.
– Kończysz siedemnaście lat? Prawda,
Anadeath McHerish? – zapytała cicho kobieta.
– Proszę pani, ja…
– Mów mi Lucy – przerwała jej. – Jestem,
a może byłam Lucy Heartfilia.
– Rozumiem. – Kiwnęła głową. – A więc
Lucy, tak.
– Zapewne nie rozumiem, co było powodem
tak nagłego spotkania, lecz… jakby to powiedzieć – zaczęła się plątać,
gorączkowo błądząc wzrokiem po całym pokoju – ty umierasz.
McHerish energicznie podniosła się,
uderzając nogą o blat stołu. Na początku czuła się przerażona, lecz z każdą
sekundą zaczęło do niej docierać, że to tylko głupie kłamstwo… żart…
– Proszę się nie bawić moim kosztem –
prychnęła, siadając z powrotem na miejsce.
– Gdyby to był żart, to bym się chyba
śmiała, a tak nie jest – odpowiedziała, poprawiając włosy. – Kryształ musi zostać odnaleziony.
Każdy świat posiada kod, każdy kod posiada
kryształ i każdy kryształ posiada numer. Żyjąc z takim przeświadczeniem, ludzie
są gotowi, by przejść ten odwieczny rytuał i wybrać się do innych światów w
poszukiwaniu nieznanego. Posiadając te wszystkie, trzy elementy są gotowi oddać
nawet własne życie, by wkroczyć w nowy świat, pozostawiając za sobą stary. Kod
AW5543, kryształ numer 76548. Odwieczna tajemnica planety Anadeath została
odkryta już przed wiekami, lecz zawsze brakowało elementu, który uniemożliwiał
podróż przez nieznane krainy. Kryształ, który
zniknął, gdy tylko powstał, był pragnieniem tak wielu istot. Tak wielu zginęło,
tak wielu nie zostało odnalezionych. Wydawano całe majątki, aby tylko go
zdobyć, lecz nigdy nie odnaleziono choćby śladu jego istnienia.
– Czemu mi to mówisz? – spytała
niepewnie Anadeath.
– Każdy świat posiada także swoją
opowieść… swoją historię. – Wstała i podeszła do okna. – Zapewne słyszałaś
legendy o ludziach, którzy potrafili poświęcić wszystko, by zdobyć klejnot,
lecz zawsze bezskutecznie. Jednak są bohaterowie, którzy pozostają w cieniu. Od
pokoleń kobiety w twojej rodzinie są tymi, którym przeznaczone jest odnaleźć klejnot.
– Zaraz, zaraz, zaraz! – Anadeath
zaczęła machać rękoma. – O czym ty gadasz?! – wrzasnęła, nie potrafiąc
zrozumieć jej słów.
– Wysłuchaj mnie do końca, dziecko! –
skarciła ją Lucy. – Gdy kobieta w twojej rodzinie skończy siedemnaście lat,
budzi się w niej moc. Moc, do której dostępu nie mają inni śmiertelnicy. Kiedy
to się stanie, rozpoczyna się odliczanie. Jest to gra, w której masz trzy lata, by odnaleźć kryształ i …
– Moja matka – przerwała McHerish. –
Przecież nikt go jeszcze nie odnalazł, więc moja matka…
– … zginęła, bo czas jej się skończył –
dokończyła za nią kobieta.
Anadeath zamknęła twarz w rękach, nie
potrafiąc w żaden sposób przyswoić słów tej kobiety. Czuła tak bolesny ucisk na
sercu, że każdy oddech sprawiał jej przeogromny ból. Nie rozumiała, nie chciała
zrozumieć. To była kpina, żart… I ona miała ginąć za sprawy innych? Nie chciała
tego nawet akceptować.
– Nie! – odpowiedziała jednoznacznie. –
Nie chcę brać w tym udziału! Jestem tchórzliwa, nic nie umiem, nie potrafię
nawet porządnie wyznać miłości, a ty chcesz, bym bawiła się w… – nie potrafiła
znaleźć odpowiedniego słowa – coś i odnalazła ten cholerny kryształ, mimo że do tej pory nikomu się to nie udało.
– Wiem, że to spadło na ciebie tak
nagle, ale ja nic nie mogę dla ciebie zrobić… – Lucy podeszła do niej i
chwyciła ją w swoje ramiona, przytulając do siebie. – Tak jak twoja matka,
dzisiaj, za parę minut przemienisz się. Staniesz się bestią klejnotu, której celem będzie odnaleźć
swojego pana. Znana w świecie jako Black Roses.
– Ta scena wygląda, jak żywcem wyjęta z
jakiegoś serialu, w którym młoda dziewczyna dowiaduje się, że ma być obrońcą
sprawiedliwości i dlatego musi porzucić swoje dotychczasowe życie i poświęcić
się walce ze złem. Po drodze jednak spotyka księcia z bajki, w którym się
zakochuje i poznaje wiernych przyjaciół, którzy pomagają jej przezwyciężyć głównego
bossa! Nie tak!? To jakby scena wyjęta z jakiejś Sailor Moon, tylko ty nie
jesteś kotem, a smokiem… Co to za chory świat!? – krzyknęła Anadeath.
– Sama powiedziałaś… Chory… Zawsze
musimy coś poświęcić, by coś zyskać – powiedziała cicho Lucy.
– Odwieczne prawo świata, odwieczna
zasada nieskończoności, odwieczna cena Wiedźmy Wymiarów – powtórzyła z pamięci
inkantację.
– Znam to uczucie, choć ja byłam tylko
kolejnym spoiwem „ceny” – szepnęła cicho kobieta. – Choć my sami nie chcemy,
przeznaczenie nie wybiera… Możemy myśleć, że zdołamy wyłamać się, lecz to tylko
złudne marzenia. Jeśli mamy o co walczyć, to wiemy, że to stracimy.
– A jeśli ja kogoś kocham? – spytała
niepewnie McHerish.
– Też kogoś kochałam… A jestem tutaj.
Lucy nie potrafiła spojrzeć jej w oczy.
Po cichu puściła ją ze swoich ramion i bezdźwięcznie wyszła z pomieszczenia, a
potem z domu. Pozostawiając Anadeath samą sobie, nie sądziła, że aż z takim
oporem przyjdzie jej zamknąć drzwi.
Gdy do McHerish dotarło, że w całej
posiadłości nikogo nie ma, zlękła się. Ze łzami w oczach podeszła do kominka,
na którym stała niewielka fotografia, która przedstawiała jej matkę. Opuszkami
palców dotknęła jej podobizny, po czym odstawiła ramkę z powrotem na miejsce.
Westchnęła i zaśmiała się. Nie mogła uwierzyć, że tak nagle spadło na nią coś
takiego. Nikt ją na to wcześniej nie
przygotowywał, nie raczył wyjawić tajemnicy… Może inaczej by zareagowała, a
teraz? Świadomość, że zostały jej tylko trzy lata życia, sprawiało, iż czuła
się jak w najgorszym koszmarze.
Wiedziała, że teraz pozostało jej
jedynie czekanie, choć nadal w jej sercu pozostała iskierka nadziei, iż jest to
tylko głupi żart. Z taką myślą weszła radośnie na schody, lecz nagle zachwiała
się i upadła na schodek. Zdziwiona podniosła dłoń i dotknęła nią swojego czoła.
Całe było rozpalone. Z czasem zaczęło do niej docierać, że dość głośno sapie.
Wewnątrz palił jej się ogień, którego nie potrafiła w żaden sposób wyjaśnić.
Pragnęła krzyczeć, lecz głos ugrzązł jej gardle. Wiedziała, że musi natychmiast
pójść po jakieś lekarstwa. Zdziwiona za przyczynę uznała jedynie stres.
Podnosząc się powoli do góry, ręką
przytrzymywała się barierki, nie chcąc upaść jeszcze raz. Kiedy już doszła na
samą górę, poczuła, że traci oddech. Nawet najmniejszy łyk powietrza sprawiał
jej nieopisaną radość, gdy z takim trudem oddychała. Jej całe ciało paliło ją,
a głowa zdawała się rozsadzać na miliona kawałków. Nie potrafiąc dalej iść,
osunęła się na podłogę, opierając się ciałem o ścianę.
Niespodziewanie całkowicie straciła
czucie w dłoniach. Nie mogąc już nawet płakać, błagała w duchu wszystkich bogów
o ratunek. Lecz była pozostawiona sama sobie. Nikt po nią nie przyjdzie, nikt
jej nie uratuje, nikt nie zada sobie trudu…
Zakręciło się jej między oczami i wtedy
zrozumiała, że traci przytomność. Ciało przechyliło jej się na prawą stronę, po
czym uderzyła głową o podłogę, całkowicie oddając się w objęcia Morfeusza.
***
Obrazy,
napływające do jej głowy, zdawały się nie mieć końca. Każde z nich
przedstawiały nieznane jej kobiety z różnych epok. Niektóre natychmiast
rozpoznała, lecz większość zdawało się jedynie być legendą bądź baśnią. Ich
uśmiechy, ich ostatnie słowa przypominały młodej Anadeath, że taki los także ją
czeka. Widząc niechybną śmierć, żałowała, iż nie wyznała Kaito miłości
osobiście. Może wtedy los byłby dla niej łaskawszy, może zmieniłoby się całe
nastawienie do tego świata, lecz teraz już było za późno. Umierała, widząc w
ostatnich chwilach życia tak podobne do niej kobiety…
***
Wstała,
rozejrzała się wokoło… była już noc. Gdyby nie światło latarni, która stała na
zewnątrz, ustawiona naprzeciw jej pokoju, to nie byłaby w stanie nic dojrzeć i
zrozumieć, iż żyje. Niepewnie oparła się o łóżko, by znowu nie upaść. Miała
wrażenie, że głowa jej zaraz wybuchnie z bólu. Nie mogła tego znieść. Potrzebowała
natychmiast wziąć jakieś leki. Nie mogła liczyć na pomoc ojca, który nadal był
w pracy. Musiała sama sobie poradzić, choć najchętniej nie ruszałaby się z
miejsca.
Była niezwykle
zdziwiona, że leży we własnym łóżku, we własnym pokoju. Ostatnie, co pamiętała
to, to że straciła przytomność na korytarzu. Nic więcej. I choć nie wiedziała,
jak dostała się do tego pomieszczenia, niewiele ją to obchodziło.
Wzdychając,
powoli podniosła się. Stawiając pojedyncze kroczki, zaczęła się kierować w
stronę łazienki, uważając, by ponownie nie upaść. Gdy dotarła na wyznaczone
miejsce, oparła się o zlew, przy okazji wypuszczając z siebie porządną dawkę
powietrza. Kilka razy mocno zacisnęła powieki, a kiedy jej oczy już się
przyzwyczaiły do światła, spojrzała na swoje odbicie. Przekręciła głowę na
prawo, potem na lewo. Odwróciła się za siebie. Potrząsnęła głową, a gdy nic nie
dawało, dotknęła swoich długich, białych włosów. Sprawdzając, czy to nie jest aby tylko peruka,
pociągnęła je. Lecz gdy poczuła ból i ujrzała garść kłaków w dłoni, otworzyła
szeroko oczy ze zdziwienia. Odsunęła się od lustra, nie mogąc w żaden sposób
uwierzyć w to, co się dzieje. Jednak kiedy ujrzała całą swą sylwetkę,
uśmiechnęła się.
– Ha! – zaśmiała
się. – Aa! – krzyknęła na cały dom, ledwo powstrzymując się od mdlenia.
Ciąg
dalszy nastąpi w rozdziale 2 – Black of Crime
37 komentarze:
Prześlij komentarz