Zadrżała.
Jej ciało paliło się żywym ogniem, a do umysłu
dochodziły wspomnienia pełne bólu i tęsknoty. Walczyła z nieistniejącym bytem,
choć czuła, że jej opór jest bezcelowy. Skuta łańcuchami przytwierdzonymi do
ziemi mogła jedynie czekać na kolejne tortury, których nie omieszkał się
zapewnić jej człowiek stojący naprzeciw niej. Pragnęła krzyczeć, lecz jej usta
zaschłe i spuchnięte nie potrafiły otworzyć się choćby na milimetr, by wydać
donośny krzyk o ratunek.
Zimno, czuła przeszywające ją zimno, choć wiedziała,
że wcześniej kładła się do swojego łóżka. Naga, zakrwawiona, wiedziała, że po
jej ramieniu spływa gęsta krew z zadanej przez oprawcę rany.
Była zdana na nią, na kobietę, która z nienawiścią w
oczach spoglądała prosto w te załzawione policzki. Trzymając w dłoniach
zakrwawiony nóż, śmiała się cicho, powtarzając „już zawsze będziemy razem”…
Obudziła się z
krzykiem. Jej koszula była mokra od łez i potu, które nieustannie spadały na
pościel, okrywającą jej zziębnięte i przerażone ciało. Sapiąc nierównomiernie i
donośnie, błagała, by ktoś do niej przyszedł i w końcu ją pocieszył, lecz była
sama. Skazana na pamięć snu, drążąc w jej umyśle kolejne wspomnienia, o których
pragnęła jedynie zapomnieć.
– Co się stało? – Słysząc zaniepokojony
głos Crime’a, wyskoczyła z łóżka i pognała prosto na niego, chcąc wtulić się w
niego z całej siły. Lecz gdy tylko dotarła wystarczająco blisko, pojęła, iż jej
pobożne życzenie jest niemożliwe do spełnienia. Jedynie przechodząc swym ciałem
przez materię, zwaną Crimem, uderzyła się głową w ścianę, upadając następnie na
podłogę.
Przerażona
potrzebowała kogoś kto ją pocieszy, lecz była sama. Ojciec, jak zawsze zresztą,
był poza domem, Kaito nie miałby powodu, by tu przebywać, a jej przyjaciel duch
był tylko przydatny podczas rozmowy i nic więcej.
– Jestem sama
i na zawsze będę sama. – Załkała. – Aż do śmierci – dodała na koniec.
– Mylisz się! – zaprzeczył stanowczym
głosem Crime. – Masz Kaito.
– Przecież
nawet ty wiesz, że on nic do mnie nie czuje. Jakbym się nie starała, jakbym nie
próbowała, on nigdy nie zdecyduje się wybrać mnie…
Chwyciła się
dłońmi za przeciwległe ramiona, po czym krzyknęła donośnie, nie chcąc, by jej
myśli się spełniły. Chciała szczęśliwego zakończenia. Pragnęła miłości i
przyjaźni, choć z każdym dniem czuła jedynie, że wszystko zdaje się być coraz
dalej od niej, aniżeli bliżej.
– Jeśli będziesz wierzyła w te słowa, to na
pewno nigdy nie przyjdzie ci spełnić swoich marzeń. – Zaczął niepewnie,
przyklękując obok niej. – Możesz nie wierzyć w moje słowa, bądź co
bądź nigdy nie udało mi się uratować żadnej kobiety, ale czuję, że z tobą
będzie inaczej. Wierzę, że tym razem wszystko zakończymy.
– Crime… –
szepnęła cicho, pragnąc wierzyć w jego słowa.
***
Usiadł
wygodnie na krawędzi budynku, w którym miał dokonać kolejnego napadu. Choć tym
razem zapragnął nie brać ze sobą dziewczyny, miał dziwne wrażenie, że popełnił
tym samym wielką gafę. Przeoczył coś istotnego, lecz nie rozumiał, czym mogła
być ta rzecz. Wiedział, że wydarzenia z przedstawienia odcisnęły na sercu
Anadeath kolejne, bolesne wspomnienia, i dlatego nie chciał więcej jej
wplątywać w bezsensowną walkę.
Oboje się
oszukiwali. To było pewne i nikogo nie chciał okłamywać, że tak nie było, choć
gdzieś w głębi serca pragnął nadal żyć. W ciągu ostatniego miesiąca wiele się zmieniło.
Samo pojawienie się Anadeath sprawiło, iż na krótki moment poczuł potrzebę walki.
Zapragnął żyć nadal, choć rozumiał, z jakimi konsekwencjami to się wiązało. Nie
chciał wiązać się z fałszywą nadzieją, lecz nie ukrywał, iż miło było czasami
pomyśleć, że będzie coś więcej niż tylko napady i próba nieustannego ratowania
skóry.
Nagle poczuł
dziwny impuls, który przebiegł przez jego ciało. Uśmiechnął się złowieszczo, po
czym poprawił biały kapelusz i szkiełko, sprawdzając tym samym, czy jego twarz
nie zostanie odkryta. Może i był świadomy słuszności słów Anadeath, że jego
kamuflaż jest marny, jednak owy strój był wizytówką, z której w żaden sposób
nie mógł zrezygnować.
Przechylił
głowę na prawą stronę, po czym zeskoczył z budynku, coraz bardziej będąc
pochłanianym przez światła ulicy w trakcie nocy. Leciał ku dołowi, aż w pewnym
momencie zawiesił się w powietrzu i spojrzał na ponure zakamarki wnętrza budynku,
w którym było za cicho jak na jego włamanie. Zawsze szum i zgiełk towarzyszyły
akcjom, a teraz nic. Cisza i spokój. Czuł w tym jakiś podstęp, ale nie rozumiał
jaki.
Niepewnie
dotknął opuszkami palców okiennicy, która natychmiast samoistnie się otworzyła.
Nie wierząc w taki przypadek, ostrożnie stanął na parapecie, rozglądając się
wokół ciemnego pokoju. Jednak ku jego zdziwieniu wewnątrz nie było nic
podejrzanego.
Wzruszył
ramionami, po czym zeskoczył na podłogę, ostrożnie stawiając kroki.
– Coś jest nie tak – myślał, trzymając
mocno za obrzeże kapelusza.
Już zdążył
poznać możliwości swoich przeciwników i ich przebiegłość. Wiedział, że musiał
być jakiś haczyk, który pozwoli go złapać, lecz nawet po wielu trudach nie
udało mu się dostrzec nic niepokojącego.
Kiedy w końcu
dotarł pod piedestał, na którym leżało niewielkie puzderko z okrągłym, zielonym
kryształem na samym jego środku, podniósł szklaną obudowę, dziwiąc się
ogromnie, że nie wszczął żadnego alarmu.
– Cholera, czemu akurat teraz nie ma ze mną
Anadeath! – pomyślał, pojmując, jak bardzo przydałyby mu się teraz
możliwości towarzyszki.
Wzruszył
ramionami i wziął pewnym ruchem ręki przedmiot, natychmiast znikając z miejsca
zdarzenia.
Wędrując na
dach owego budynku, ponownie przysiadł na jego krawędzi, podchwycając dwoma
palcami za podbródek. Oglądając ze wszystkich stron przedmiot, nie rozumiał,
dlaczego ani policja, ani Organizacja nie zajęła się jego ostrzeżeniem.
Nagle wstał.
Jego twarz stała się posępna i groźna, choć zarazem ukazywała ukryte
przerażenie gdzieś w głębi serca przez jedną, niepokojącą myśl, która w tym
momencie ogarnęła jego umysłem. Przełykając głośno ślinę, otarł rękawem spocone
czoło, a następnie sięgnął do wieczka, otwierając puzderko.
Widząc przed
sobą złożoną kartkę papieru, wątpliwie podniósł ją, równocześnie chowając
zdobycz do kieszeni.
Rozkładając
materiał, czuł, że jego zawartość nie będzie dla niego niczym przyjemnym, lecz
nikt nie pozostawił mu żadnego wyboru. Musiał zaryzykować i ujrzeć to, co tak
bardzo chcieli mu przekazać jego przeciwnicy.
– To… To
niemożliwe – rzekł piskliwym głosem, widząc przed sobą wiadomość:
„Ukaż
swoją prawdziwą tożsamość albo Anadeath zginie”
Chryste...... ubóstwiam cię za twe opowiadania. Opowiadasz rewelacyjnie aż słów mi brak. Co mogę powiedzieć, nic nie mogę bo nie ma słowa który by to opisał. Rozdział jest bardzo ciekawy, choć krótki. Nie mogę nic więcej powiedzieć niż-Rewelka. Życzę ci multum weny oraz bezpieczeństwa bo życzenia świąteczne złożyłęm już na FB w jednym z twych postów. Udanego życia życzy PhantomPL z elfkami w stroju Ninja(Nin-Nin) :)
OdpowiedzUsuńNo i zostałam poświęcona na Jezusa Chrystusa... Ach, moje świętości! ;)
UsuńNaprawdę bardzo się cieszę, że tak podobają ci się moje opowiadania. Staram się jak mogę, by pisać dla Was jak najlepiej!
Dziękuję serdecznie!
A właśnie miałam zasiąść do nauki i jak mam to zrobić?! Taki nieprawdopodobny koniec, zachęcający do dalszego czytania. T^T
OdpowiedzUsuńCieszę się niezmiernie, ze rozdziały się podobają. Sama lubię krótsze czytać, ale jeśli chodzi o pisanie, to dłuższe jakoś bardziej do mnie przemawiają.
UsuńDziękuję za wszystkie komentarze!