Rozdział 17 - Wspomnienia

Zadrżała.
Jej ciało paliło się żywym ogniem, a do umysłu dochodziły wspomnienia pełne bólu i tęsknoty. Walczyła z nieistniejącym bytem, choć czuła, że jej opór jest bezcelowy. Skuta łańcuchami przytwierdzonymi do ziemi mogła jedynie czekać na kolejne tortury, których nie omieszkał się zapewnić jej człowiek stojący naprzeciw niej. Pragnęła krzyczeć, lecz jej usta zaschłe i spuchnięte nie potrafiły otworzyć się choćby na milimetr, by wydać donośny krzyk o ratunek.
Zimno, czuła przeszywające ją zimno, choć wiedziała, że wcześniej kładła się do swojego łóżka. Naga, zakrwawiona, wiedziała, że po jej ramieniu spływa gęsta krew z zadanej przez oprawcę rany.
Była zdana na nią, na kobietę, która z nienawiścią w oczach spoglądała prosto w te załzawione policzki. Trzymając w dłoniach zakrwawiony nóż, śmiała się cicho, powtarzając „już zawsze będziemy razem”…

Obudziła się z krzykiem. Jej koszula była mokra od łez i potu, które nieustannie spadały na pościel, okrywającą jej zziębnięte i przerażone ciało. Sapiąc nierównomiernie i donośnie, błagała, by ktoś do niej przyszedł i w końcu ją pocieszył, lecz była sama. Skazana na pamięć snu, drążąc w jej umyśle kolejne wspomnienia, o których pragnęła jedynie zapomnieć.
Co się stało? – Słysząc zaniepokojony głos Crime’a, wyskoczyła z łóżka i pognała prosto na niego, chcąc wtulić się w niego z całej siły. Lecz gdy tylko dotarła wystarczająco blisko, pojęła, iż jej pobożne życzenie jest niemożliwe do spełnienia. Jedynie przechodząc swym ciałem przez materię, zwaną Crimem, uderzyła się głową w ścianę, upadając następnie na podłogę.
Przerażona potrzebowała kogoś kto ją pocieszy, lecz była sama. Ojciec, jak zawsze zresztą, był poza domem, Kaito nie miałby powodu, by tu przebywać, a jej przyjaciel duch był tylko przydatny podczas rozmowy i nic więcej.
– Jestem sama i na zawsze będę sama. – Załkała. – Aż do śmierci – dodała na koniec.
Mylisz się! – zaprzeczył stanowczym głosem Crime. – Masz Kaito.
– Przecież nawet ty wiesz, że on nic do mnie nie czuje. Jakbym się nie starała, jakbym nie próbowała, on nigdy nie zdecyduje się wybrać mnie…
Chwyciła się dłońmi za przeciwległe ramiona, po czym krzyknęła donośnie, nie chcąc, by jej myśli się spełniły. Chciała szczęśliwego zakończenia. Pragnęła miłości i przyjaźni, choć z każdym dniem czuła jedynie, że wszystko zdaje się być coraz dalej od niej, aniżeli bliżej.
Jeśli będziesz wierzyła w te słowa, to na pewno nigdy nie przyjdzie ci spełnić swoich marzeń. – Zaczął niepewnie, przyklękując obok niej.  – Możesz nie wierzyć w moje słowa, bądź co bądź nigdy nie udało mi się uratować żadnej kobiety, ale czuję, że z tobą będzie inaczej. Wierzę, że tym razem wszystko zakończymy.
Crime… – szepnęła cicho, pragnąc wierzyć w jego słowa.

***

Usiadł wygodnie na krawędzi budynku, w którym miał dokonać kolejnego napadu. Choć tym razem zapragnął nie brać ze sobą dziewczyny, miał dziwne wrażenie, że popełnił tym samym wielką gafę. Przeoczył coś istotnego, lecz nie rozumiał, czym mogła być ta rzecz. Wiedział, że wydarzenia z przedstawienia odcisnęły na sercu Anadeath kolejne, bolesne wspomnienia, i dlatego nie chciał więcej jej wplątywać w bezsensowną walkę.
Oboje się oszukiwali. To było pewne i nikogo nie chciał okłamywać, że tak nie było, choć gdzieś w głębi serca pragnął nadal żyć. W ciągu ostatniego miesiąca wiele się zmieniło. Samo pojawienie się Anadeath sprawiło, iż na krótki moment poczuł potrzebę walki. Zapragnął żyć nadal, choć rozumiał, z jakimi konsekwencjami to się wiązało. Nie chciał wiązać się z fałszywą nadzieją, lecz nie ukrywał, iż miło było czasami pomyśleć, że będzie coś więcej niż tylko napady i próba nieustannego ratowania skóry.
Nagle poczuł dziwny impuls, który przebiegł przez jego ciało. Uśmiechnął się złowieszczo, po czym poprawił biały kapelusz i szkiełko, sprawdzając tym samym, czy jego twarz nie zostanie odkryta. Może i był świadomy słuszności słów Anadeath, że jego kamuflaż jest marny, jednak owy strój był wizytówką, z której w żaden sposób nie mógł zrezygnować.
Przechylił głowę na prawą stronę, po czym zeskoczył z budynku, coraz bardziej będąc pochłanianym przez światła ulicy w trakcie nocy. Leciał ku dołowi, aż w pewnym momencie zawiesił się w powietrzu i spojrzał na ponure zakamarki wnętrza budynku, w którym było za cicho jak na jego włamanie. Zawsze szum i zgiełk towarzyszyły akcjom, a teraz nic. Cisza i spokój. Czuł w tym jakiś podstęp, ale nie rozumiał jaki.
Niepewnie dotknął opuszkami palców okiennicy, która natychmiast samoistnie się otworzyła. Nie wierząc w taki przypadek, ostrożnie stanął na parapecie, rozglądając się wokół ciemnego pokoju. Jednak ku jego zdziwieniu wewnątrz nie było nic podejrzanego.
Wzruszył ramionami, po czym zeskoczył na podłogę, ostrożnie stawiając kroki.
Coś jest nie tak – myślał, trzymając mocno za obrzeże kapelusza.
Już zdążył poznać możliwości swoich przeciwników i ich przebiegłość. Wiedział, że musiał być jakiś haczyk, który pozwoli go złapać, lecz nawet po wielu trudach nie udało mu się dostrzec nic niepokojącego.
Kiedy w końcu dotarł pod piedestał, na którym leżało niewielkie puzderko z okrągłym, zielonym kryształem na samym jego środku, podniósł szklaną obudowę, dziwiąc się ogromnie, że nie wszczął żadnego alarmu.
Cholera, czemu akurat teraz nie ma ze mną Anadeath! – pomyślał, pojmując, jak bardzo przydałyby mu się teraz możliwości towarzyszki.
Wzruszył ramionami i wziął pewnym ruchem ręki przedmiot, natychmiast znikając z miejsca zdarzenia.
Wędrując na dach owego budynku, ponownie przysiadł na jego krawędzi, podchwycając dwoma palcami za podbródek. Oglądając ze wszystkich stron przedmiot, nie rozumiał, dlaczego ani policja, ani Organizacja nie zajęła się jego ostrzeżeniem.
Nagle wstał. Jego twarz stała się posępna i groźna, choć zarazem ukazywała ukryte przerażenie gdzieś w głębi serca przez jedną, niepokojącą myśl, która w tym momencie ogarnęła jego umysłem. Przełykając głośno ślinę, otarł rękawem spocone czoło, a następnie sięgnął do wieczka, otwierając puzderko.
Widząc przed sobą złożoną kartkę papieru, wątpliwie podniósł ją, równocześnie chowając zdobycz do kieszeni.
Rozkładając materiał, czuł, że jego zawartość nie będzie dla niego niczym przyjemnym, lecz nikt nie pozostawił mu żadnego wyboru. Musiał zaryzykować i ujrzeć to, co tak bardzo chcieli mu przekazać jego przeciwnicy.
– To… To niemożliwe – rzekł piskliwym głosem, widząc przed sobą wiadomość:


„Ukaż swoją prawdziwą tożsamość albo Anadeath zginie”

CONVERSATION

4 komentarze:

  1. Chryste...... ubóstwiam cię za twe opowiadania. Opowiadasz rewelacyjnie aż słów mi brak. Co mogę powiedzieć, nic nie mogę bo nie ma słowa który by to opisał. Rozdział jest bardzo ciekawy, choć krótki. Nie mogę nic więcej powiedzieć niż-Rewelka. Życzę ci multum weny oraz bezpieczeństwa bo życzenia świąteczne złożyłęm już na FB w jednym z twych postów. Udanego życia życzy PhantomPL z elfkami w stroju Ninja(Nin-Nin) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i zostałam poświęcona na Jezusa Chrystusa... Ach, moje świętości! ;)
      Naprawdę bardzo się cieszę, że tak podobają ci się moje opowiadania. Staram się jak mogę, by pisać dla Was jak najlepiej!
      Dziękuję serdecznie!

      Usuń
  2. A właśnie miałam zasiąść do nauki i jak mam to zrobić?! Taki nieprawdopodobny koniec, zachęcający do dalszego czytania. T^T

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się niezmiernie, ze rozdziały się podobają. Sama lubię krótsze czytać, ale jeśli chodzi o pisanie, to dłuższe jakoś bardziej do mnie przemawiają.
      Dziękuję za wszystkie komentarze!

      Usuń