Gdy tylko skończył wymawiać imię
dziewczyny, pojął, że nie jest tu sam. Zaskoczony podniósł głowę i spojrzał na
wysokiego mężczyznę w średnim wieku, opatulonego w brązowy płaszcz, który stał
dokładnie nad nim, mając skierowany wzrok prosto na chłopaka.
Chwilę przyglądali się sobie, po czym
tajemniczy człowiek poprawił brązowy kapelusz i przysiadł się do
srebrnowłosego, trzymając w dłoniach zwinięty kawałek gazety.
Nastolatek uśmiechnął się szeroko na
samą myśl, że na ucieczkę już za późno. Znał bardzo dobrze człowieka siedzącego
obok niego i wiedział, iż nie przyszedł on na zwykłą przyjacielską rozmowę.
Musiał mu także oznajmić o dezercji Joshui, który jednak zdecydował się stanął
po tej „właściwej stronie” – jeśli w ogóle takowa była.
Potrzebował rozpocząć jakoś rozmowę,
ale zaniepokojona mina szefa nie wróżyła niczego dobrego, dlatego z trudem
przychodziły mu nawet pojękiwania, które z czasem zaczęły ostro drażnić
czytającego gazetę.
– Mów, co masz mówić, a nie stękasz jak
jakaś baba przed pierwszą randką, Hated – syknął ostro mężczyzna, przerzucając
na kolejną stronę prasy.
Zadrżał, słysząc swoje prawdziwe imię
po raz pierwszy od kilku miesięcy. Wielu nie mówiło do niego wprost, a reszta
używała ksywek przez nieznajomość jego prawdziwej tożsamości. Lecz z tym
człowiekiem było inaczej. Oboje znali siebie, co było odłączną częścią planu.
Choć nie ukrywał, że z przyjemnością zapomniałby o osobniku, który zrujnował mu
życie.
– Jushua zrezygnował, Sherlocku –
powiedział spokojnym głosem.
– Tym lepiej dla nas. – Odchrząknął. –
Mówiłem od początku, że taki dzieciak się do niczego nie nadaje.
– Co zamierzacie z nim zrobić? –
zapytał niepewnie, znając bardzo dobrze zagrywki Organizacji i ich sposób na
radzenie sobie ze zdrajcami.
– Nic! – rzekł, wzruszając ramionami. –
Lepiej go pozostawić w takim stanie. Jeszcze nam się przyda, choć nawet o tym
nie będzie wiedział.
Hated rozumiał go w każdym względzie.
Podejrzewał od dawna, że ich relacje z Joshuą mają jedynie na celu zbliżyć go
do dwójki włamywaczy, po czym wykorzystać go do ich złapania. Podsłuchy i
szpiedzy byli codziennością w ich rzeczywistości, więc nie dziwił się, że
pragną zostawić chłopaka przy życiu. Jednak nadal śmiał się z ich
nieostrożności. Joshua był geniuszem, czemu nie dało się zaprzeczyć. Mógłby bez
problemu ich wykiwać, choć trudno mu było stwierdzić, czy rzeczywiście udałoby
mu się tego dokonać.
– A my co dalej robimy? – odezwał się
po kilku minutach milczenia.
– Wykorzystamy słaby punkt Kaito –
odparł obojętnym głosem Sherlock Holmes.
– To znaczy?
Mężczyzna zwinął gazetę w rulon, po
czym położył ją obok siebie. Przekręcił ciałem i spojrzał na zaskoczonego
chłopaka, równocześnie unosząc rękę na wysokość głowy.
– Naszym zadaniem jest pozbyć się Kaito
Kida i w odpowiednim momencie sprowadzić Anadeath na swoją stronę, dlatego
musimy do zmusić, by ją zawiódł. Widziałeś przedstawienie, które
zorganizowaliśmy?
– Tak. – Kiwnął głową.
– Damy temu chłopakowi alternatywę.
Albo zdradzi swoją tożsamość i uratuje dziewczynę – pokazał jeden palec – albo
ona zginie.
– Zaraz, zaraz – przerwał mu,
przestając rozumieć toku rozumowania swojego szefa. – Przecież powiedziałeś, że
mamy zrobić to, by przeszła na naszą stronę.
Sherlock prychnął, a następnie ryknął
śmiechem na cały park, przyciągając uwagę niepotrzebnych gapiów. Nic nie
mówiąc, śmiał się w najlepsze, przerażając tym samym siedzącego obok niego
Hated’a, który przestał już rozumieć postępowanie tego człowieka. Czuł, że we
wszystkim kryje się jakiś mroczny plan, ale nie potrafił dostrzec, z której
strony ma się odbyć jego realizacja. Nie wątpił ani w mądrość, ani w szaleństwo
swojego szefa, ale rozumiał także, że cała akcja z odnalezień kryształu wyszła
za daleko.
Wiedząc już, gdzie powinien się
znaleźć, powstał i pognał daleko przed siebie, zostawiając w tyle człowieka, od
którego już dawno powinien się odwrócić.
Biegnąc przez cały park, nie oglądał
się za siebie. Wzrok miał skierowany ku wysokiej bramie, która pięła się na
wysokość jednego z drzew. Będąc małym dzieckiem tak często przychodził do tego
miejsca, oglądając małą Anadeath bawiącą się ze swoim ojcem. Słysząc ich
śmiechy, ich szczęście, zazdrościł im każdego dnia, pragnąc kiedyś wyjść za
tego drzewa i dołączyć się do wspólnej gry. Jednak nigdy nie miał na to odwagi.
Dopiero teraz zdecydował się wyjść naprzeciw Sherlocka Holmesa, podejmując
ostateczną decyzję swojego życia. Nie mógł pozwolić skrzywdzić Anadeath – był jej to winien, choć ona nawet go nie
pamiętała.
Wiedział, że czas są kończy. Kryształ zabierał dwójce złodziejaszków
coraz więcej życia, bez możliwości odwrotu. Musiał się śpieszyć, jeśli chciał
zatrzymać ten zegar. Nie miał pomocników, był całkowicie sam, lecz posiadał
wiedzę, która mogła mu pozwolić był krok przed Organizacją, krok przed swoim
ojcem…
***
Crime
Blask księżyca
otulał jego ciało, mieniąc je delikatnymi niebiesko szarymi kolorami. Siedząc
samotnie na dachu i patrząc w stronę kuli, wiszącej wysoko na ciemnym niebie,
zastanawiał się, gdzie jest jego miejsce na tym świecie. Pragnął pomóc
Anadeath, ale gdzieś w głębi serca wciąż istniała nieopisana pokusa, by w końcu
dowiedzieć się czegoś o swojej tożsamości. Ta myśl krążyła mu po głowie, nie
pozwalając ani na moment zapomnieć o ciężarze, który nosił na swoich barkach.
Jednak obiecał. Obiecał nie tylko samej dziewczynie, ale także jej matce, że
doprowadzi ten cykl do szczęśliwego zakończenia.
Nagle usłyszał
stukot, który wyrwał go z zamyślenia. Przekręcił głowę na prawą stronę,
poszukując źródła tych niecodziennych dźwięków i, ku jego zdziwieniu, ujrzał obok
niebie Anadeath siłującą się z własnym ciałem i dachem.
– Co ty wyrabiasz? – zapytał, patrząc na
nią jak na idiotkę.
– Pomyślałam,
że przyda ci się towarzystwo – odparła, szeroko się ku niemu uśmiechając.
– Niekoniecznie.
– Jasne, a ta
grobowa mina to pewnie z radości – burknęła, nie wierząc w jego odpowiedź.
– Była pełna radości, póki tu nie przybyłaś!
– Czemu tak
mnie traktujesz?
Było to trafne
pytanie. Może nie chciał się do niej przywiązywać, a może po prostu widział w
niej jej matkę? Trudno mu było odgadnąć, kim jest dla niego ta mała, jasnowłosa
dziewczyna, na okrągło pakująca się w kłopoty, lecz wiedział jedno. Była dla
niego ważna, dlatego nie mógł tak po prostu zająć się własnymi sprawami.
Dzięki właśnie
niej poczuł w końcu, że żyje. Błąkając się latami przez różne czasy, nigdy nie
miał okazji, by ze swoim właścicielem usiąść i na spokojnie pooglądać pełnię
księżyca. Było to nowe, aczkolwiek przyjemne doświadczenie. Nawet z matką
dziewczyny nie potrafił tak zwyczajnie przeżyć dnia.
– Dziękuję – szepnął cicho, myśląc, że
Anadeath go nie usłyszy.
– Proszę…
Drobna informacja - na sylwestra możecie się spodziewać niezłych fajerwerków!
no ładnie, coraz bardziej mi się to wszystko zaczyna podobać, a ostatnia scena jest po prostu słodka? Tak, właśnie tak mogę to ująć ^^ Weny i do następnego! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo!
UsuńNiezły rozdział biore sie za nastepny bojestem ciekawa co dalej czeka glownych bohaterów .
OdpowiedzUsuńNaprawdę bardzo mnie to cieszy!!! Dziękuję ślicznie za komentarz ;)
UsuńCiekawie się to wszystko toczy, będę czytać dalej.
OdpowiedzUsuńPs. Zauważyłam kilka literówek.