Oczy
wszystkich zebranych przeniosły się na stojącego młodzieńca, który bez chwili
zawahania zdradził swoją tożsamość, by ich ratować. Nie kwestionowali jego
wyboru. Grzecznie zrobili przejście do drzwi prowadzących na dach, by jak
najszybciej tam dotarł i dał im bezpiecznie opuścić budynek.
Jednak
Anadeath nie zgadzała się z tym werdyktem. Wiedziała, że na górze czeka go
jedynie śmierć, więc pragnęła zatrzymać go za wszelką cenę. Już chciała
krzyczeć, gdy nagle napotkała jego spokojny wzrok. Patrzył prosto na nią,
posyłając dziewczynie cichy uśmiech, który miał dodać jej odwagi. Dawał wyraźne
znaki, że jego życzeniem jest to, żeby została i nie ruszała za nim.
– Kaito… –
szepnęła McHerish.
Był za daleko,
by ją usłyszeć. Lecz jej słowa nie musiałby do niego dotrzeć, by wiedział, jak
się czuje. Nie próbował nikogo oszukiwać. Sherlock Holmes zaczął działać, gdy
on spokojnie szedł na randkę z Anadeath. Nie przewidział takiego ruchu ze
strony przeciwnika, ale teraz nie było już czasu na żale czy próby zmiany
przeznaczenia. Zginie i nie próbował się oszukiwać.
Idąc przez
ostatnie stopnie schodów, w końcu dotarł na samą górę, wiedząc, że tam czeka już
na niego przeciwnik. Załadował broń, po czym powoli pociągnął za klamkę. Gdy
tylko drzwi się otworzyły, wyskoczył,
mierząc prosto w człowieka ubranego w płaszcz, który także przygotował się do
walki.
– Gratuluję
pośpiechu – pochwalił go Sherlock.
– Dziękuję,
ale zdaje mi się, że to nie czas na takie pogaduszki! – skarcił go Kuroba.
– Tak, tak. –
Kiwnął głową. – Zapewne chcesz, bym uwolnił wszystkich?
– Oczywiście,
że tak!
Mężczyzna
złapał się za podbródek, po czym, wciąż trzymając broń, sięgnął do kieszeni,
wyjmując z niej coś na kształt pilota.
– Nie chcę
skrzywdzić niewinnych, więc się zgadzam – odparł radośnie przeciwnik.
– Gdybyś nie
krzywdził niewinnych, mi by nic się nie stało, a sądzę, że zaraz mnie zabijesz!
– syknął Kaito.
– Nie inaczej
młody człowieku.
Jednak chłopak
nie chciał się poddać bez walki. Natychmiast ruszył przed siebie, próbując
odczytać trajektorię lotu pocisku. Trzymając mocno w dłoni swój karciany
pistolet, wycelował nim w przeciwnika, zastanawiając się, gdzie ma celować.
Sam Sherlock
nie pozostał mu dłużny. Wiedział, że tak zakończy się ich rozmowa, więc był
przygotowany na wszystko. Sądził nawet, że byłby zawiedziony, gdyby chłopak nie
podjął próby ratowania swojego życia.
Mężczyzna
odsunął się na bok, unikając karty, która leciała prosto na niego. Nie był
najzwinniejszym człowiekiem na świecie, ani najmłodszym, ale potrafił o siebie
zadbać.
Wnet
determinacja Kaito zyskała swój szczyt. W jego umyśle wciąż brzmiały słowa „nie
zginę”, które próbowały dodać mu otuchy. Tak wiele się zmieniło w jego życiu,
więc nie mógł tak prostu dać się zabić.
– Wiesz co
jest najzabawniejsze? – zapytał niespodziewanie przeciwnik. – Walczysz, choć za
jakiś czas i tak umrzesz!
– NIE! –
wrzasnął wściekły przestępca. – Znajdę kryształ
i przeżyję. Taka jedna dziewczyna za bardzo by płakała, gdybym dał się
zabić.
– Szlachetne,
choć naiwne.
Nagle pocisk
przeleciał tuż obok policzka Kuroby, delikatnie raniąc go. Strużka krwi
poleciała w powietrzu, spadając na zimną powierzchnię dachu. Zabolało, lecz
próbował zapomnieć o tym uczuciu i nie dać przeciwnikowi jakiejkolwiek szansy.
Już ruszył z
bronią, mając idealnie na celowniku ciało Sherlocka, lecz nagle poczuł dziwne
ukłucie w sercu. Zaraz po nim kolejne, aż w końcu zrozumiał, że przed jego
oczyma pojawiły się mroczki, uniemożliwiające dokładnie wymierzenie strzału.
Nagle ujrzał,
że cały jego kostium znikł i pozostał jedynie w stroju, w którym przeszedł na
randkę. Ból zapanował nad wszystkimi jego zmysłami, a myśl o przegranej
sprawiła, iż bał się podjąć jeszcze jednej próby walki.
Był słaby.
Nigdy nie próbował ćwiczyć, bo nie spodziewał się, że do tego doprowadzi jego
walka. Lecz teraz było już za późno na żale i obwinianie samego siebie. Nie
mógł niczego zmienić, bo nie dostanie na to drugiej szansy. Żałował jedynie, że
nie będzie miał okazji, by spędzić z Anadeath więcej czasu. Bądź co bądź, była
ona osobą, która naprawdę wniosła do jego życia małą iskrę światła.
Upadł na jedno
kolano, po czym złapał się za krwawiący policzek, spoglądając z żądzą krwi na stojącego
nad nim Sherlocka. Mierzył w niego bronią, nie dając jakiejkolwiek szansy na
ucieczkę. Miał go w potrzasku – to jedne było pewne.
– Co to jest?
– zapytał ostro Kaito.
– Mała pomoc w
walce z takimi osobami jak ty – odparł obojętnie członek Organizacji.
– I co? –
Zaśmiał się. – Zabijesz mnie?
– Nie inaczej.
Zauważył, że
przeciwnik trzyma palec na spuście. Tak niewiele brakowało, by nacisnął go i
przestrzelił chłopakowi czaszkę. Lecz wahał się, albo czekał, bawiąc się
przeciwnikiem, który był gotowy na śmierć. Gra, którą prowadził, była okrutna i
bezlitosna, ale sam Kaito nie próbował do niej dołączyć.
– Przepraszam…
Anadeath – szepnął, gdy ujrzał zdecydowaną twarz Holmesa.
Sekundy… Tylko
sekundy dzieliły go od śmierci. Zamknął oczy, po czym usłyszał głośny strzał.
Jednak nie zginął. Nie czuł bólu ani nie był ranny. Nie wiedząc, co się dzieje
otworzył oczy.
Nagle w
zasięgu jego wzroku znalazła się osoba, której nie powinno tam być.
– Uciekaj! –
krzyknął, widząc stojącą w drzwiach zasapaną Anadeath.
– Kocham cię,
więc nie ma mowy bym teraz stchórzyła! – odpowiedziała zdeterminowana,
przygotowując się do walki z Sherlockiem Holmesem.
Nonono to się postarałaś zaczynam byc jeszcze większą fanką niż bylam .Tak myślalam że Ana go ochroni bo Kaito to ciota.Udał ci się ten rozdział nie ma co ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie to cieszy!!!
UsuńNie no... Kaito nie jest ciotą!
Mam nadzieję, że kolejne również ci się spodobają ;)