Rozdział 34 – Dziecko
Anadeath
Serce dziewczyny z trudem utrzymywało
presję, ból i nienawiść, która właśnie osiągnęła swój szczyt. Brała pod uwagę
wiele opcji, wiele prawd, ale musiała się ostatecznie zmierzyć z rzeczą, której
nigdy się nie spodziewała. Jej własny ojciec był Sherlockiem Holmesem.
Jednak kiedy sądziła, że już koniec, że
już wszystko się wyjaśniło, nagłe oświadczenie Crime’a wytrąciło ją z
równowagi. Niepewnie stanęła przed duchem, którego twarz stała się jeszcze
bladsza niż zawsze. Zawieszony w myślach patrzył w pustą przestrzeń.
– Pamiętasz? – spytała towarzysza, ale
odpowiedź nie przyszła.
Czekała i czekała z zainteresowałem,
lecz Crime nie wydawał się zainteresowany, by uchylić rąbka tajemnicy. De facto
oprócz dziewczyny nie było innej osoby, która byłaby w stanie dostrzec mrocznego
przyjaciela. Jednak Anadeath nie znała do końca prawda i relacji, jakie łączyły
Crime’a i Lucy.
– Naprawdę czas to zakończyć – odezwała
się w końcu Lucy.
Machnęła ręką, po czym pojawiła się tuż
przed samą sylwetką Crime. Lewą ręką dotknęła jego bladego policzka. Wyszeptała
kilka słów w obcym języku, które sprawiły, iż srebrny był otoczył powłokę
ducha. Drobinki powoli przylegały do ciała strażnika kryształu, sprawiając, iż z każdą sekundą był coraz to bardziej
widoczny dla reszty zebranych. Na początku widzieli jedynie nikłą postać, która
wyłaniała się ciemności, lecz gdy proces dobiegł końca, potrafili ujrzeć to
samo, co Lucy i Anadeath.
– Kryształ
jest tobą Anadeath – powiedział Crime. – Ale… Opowieść sięga innych czasów, innej historii, innej tragedii…
Spowite
śniegiem alejki wypędziły z niewielkich domów dzieci okolicznych mieszkańców.
Pracownicy okolicznych fabryk wychodzili na zewnątrz, oglądając figury ze
śniegu, które stworzyli mali artyści. Z zasmolonych kominów unosił się gęsty,
czarny dym, z czasem mieszając się z drobnym pyłkiem, który opadał na
zatłoczone ulice. Wysokie na kilka metrów pięły się w stronę nieba, będąc
strażnikami hali, na której zaraz miały trwać prace.
Dźwięk
gongu rozległ się na cały plan, a pracownicy wrócili na stanowiska. Dzieci
zabrały swe pociechy z ulic, pozostawiając ów miejsce w niemal całkowitej
ciszy. W najbliższych domach gospodynie pozamykały wejścia do swych mieszkań. W
tymże momencie część miasta zaczął okalać gromki hałas pracujących maszyn,
zwiastujący rozpoczęcie produkcji kolejnej partii materiału.
Jednak
wśród tej pustki pojawił się mężczyzna o kruczych, długich włosach, które po
części były przykryte czarnym cylindrem. Opatulony był ciemnym płaszczem i
grubym, wełnianym szalikiem, lecz za każdym kaszlał, jakby były to
niewystarczające źródła ciepła.
Jego
kroki odbijały się na ścieżce, która została pokryta osmolonym śniegiem. Szedł
w jednym kierunku, aż skręcił w jedną z alejek. Była ciasną i niewygodną
przestrzenią, w której znajdowało się jedynie kilka marnych desek i wejście do
podpiwnicz ego.
Mężczyzna
rozejrzał się wokoło, po czym, jak upewnił się, że nikt go nie śledził,
otworzył skrzypiące metalowe drzwi i wszedł do środka.
Wewnątrz
panował całkowity mrok. Ręką dotknął kamiennego korytarza i powoli zszedł po
nierównych schodach, aż wymacał koniec tunelu. Zapukał trzy razy, a następnie
wszedł do niewielkiego pokoju.
Na
środku pomieszczenia stał stolik z przyrządami alchemicznymi. W cylindrach i
probówkach pływały kolorowe płyny, mieszając się ze sobą i tworząc kolejne
substancje. Po prawej stronie była ustawiona metalowa klatka na zwierzęta z
przytwierdzonymi do ściany kajdankami. Jednak mężczyzna skupił całą swą uwagę
na pięknej, brązowowłosej kobiecie. O delikatnych rysach twarzy, delikatnie
zadartym nosku i oczach koloru świeżej trawy. Była szczupłą damą, ubraną w
drogą, szykowną suknię, która mocno opinała się na jej ciele.
–
Witaj, Anadeath – szepnął, podchodząc do ukochanej. Ścisnął ją od tyłu i
przyłożył rękę do lekko zaokrąglonego brzucha. – Jak dziecko?
Odwróciła
się i spojrzała zirytowana na mężczyznę.
–
Emirc, przecież dobrze wiesz, że to nie my – dotknęła brzucha – musimy się o
siebie troszczyć.
–
Nie udawaj, że mnie nie rozumiesz! – syknął. – Umieram. Tak, umieram. Ale moje
dziecko i ty będziecie żyć!
–
Razem z tobą – dokończyła niby za niego. – Już wkrótce. Już wkrótce –
powtórzyła.
Odwrócił
się i podszedł do wieszaka, aby zdjąć niepotrzebne odzienie. Wiedział, że
Anadeath wciąż prawi mu kolejne kazania, ale był wystarczająco zmęczony, żeby ich
nie słuchać. Narastająca choroba niszczyła jego ciało i ducha. Pogodził się ze
śmiercią, która się nieuchronnie zbliżała. Jednak zamiast spędzać ostatnich dni
z najbliższymi, musiał patrzeć jak najukochańsza żona próbuje pokonać śmierć.
–
Rok i nic, może dajmy sobie spokój – powiedział.
Odpowiedziało
mu jedynie milczenie. Słyszał zbliżające się kroki, ale nie rozumiał tej ciszy.
–
Przepraszam – usłyszał tylko, po czym poczuł ból, promieniujący z tyłu głowy.
Przed oczyma zrobiło mu się ciemno. Zachwiał się i upadł, lecz zanim stracił
przytomność ujrzał Anadeath trzymającą w rękach metalowy pręt…
Tortury,
eksperymenty, próby ratowania życia i ostatecznie śmierć… Nieustanne starania
kobiety poszły na marne, gdy w swym szaleństwie i rozpaczy starała się pokonać
odwieczny cykl życia.
Jeden
dzień był tylko kolejnym koszmarem, na który skazywała najdroższego skutego
metalowymi łańcuchami i wciśniętego do klatki, jak zwierzę. Błagania nic nie
dawały. Powiększały tylko pragnienie, a one z kolei doprowadziły do ostateczności
– do powstania kryształu…
– A więc naprawdę… – szepnęła Anadeath,
słuchając historii Crime’a z zapartym tchem.
– Byłem
człowiekiem, ale moja dusza została oddzielona od ciała. Została ona
wszczepiona w tamtą Anadeath, ale moc była za duża. Umarła, ale wcześniej
narodziła dziecko, które przejęło to przekleństwo.
Anadeath
spojrzała na Lucy, nie wierząc, że czeka ją tylko śmierć. Nie po tym, co
przeżyła, by walczyć o jutro.
– Jest sposób, ale… – Spojrzała na
Crime’a.
– Wtedy
zniknę. – Duch uśmiechną się. – I
zrobię to z przyjemnością, ale najpierw doprowadzę cię do nienawiści Anadeath.
Ostatecznej nienawiści, która pozwoli zniszczyć kryształ na wieki.
Crime zniknął, lecz zaraz pojawił się
tuz obok ojca Anadeath. Szarpnął go za płaszcz i podniósł wysoko. Uśmiechał
się. Wyraźnie chciał zakończyć historię w ten a nie inny sposób. McHerish
pragnęła krzyknąć, lecz głos utknął jej w gardle, gdy ujrzała, jak Crime
wypuszcza ojca tuż nad krańcem budynku.
Podbiegła pod krawędź, schyliła się,
ale ujrzała tylko mrok. Spojrzała na swojego towarzysza.
– Nie chciałam, by zginął! – krzyknęła.
– Wiem,
ale on musiał umrzeć byś była bezpieczna, a teraz… Zaśnijcie – szepnął
czule. – Nie zapomnicie tej historii, jak
wtedy, w centrum handlowym. Kiedy twoja moc sprawiła, że wszyscy zapomnieli.
– Crime! – wrzasnęła. – Nie –
powiedziała ciszej.
Miała nadzieję, że mężczyzna wie, co
chce mu przekazać.
– Moja
mała dziewczynka. Dziękuję, że dałaś mi prawdę, spokój i miłość. Szkoda, że nie
mogłem być ojcem, mieć szczęśliwego życia, ale… naprawdę cieszę się, że cię
poznałem.
Widziała spływające po jego policzkach
łzy.
Już ruszyła, by rzucić się w ramiona
towarzysza, lecz nogi zastygły w bezruchu. Płakała jak szalona, prosząc, by ją
puścił. Jednak Crime pokręcił jedynie głową. Kątem oka dostrzega, że jedyna ona
i Lucy pozostały jeszcze przytomne.
Chciała jeszcze ratować Crime. Zmienić
przeznaczenie i to, co go spotkało. Widziała w jego oczach ból i rozczarowanie
życiem, ale świadomość, że jedynie śmierć ducha uratuje ją, całkowicie odebrała
wiarę w ten świat.
– Proszę…
– Daj
mi przynajmniej dowartościować moje istnienie i dać ci życie. Jestem ci to
winny. Tobie i twojej matce…
Zapadła całkowita ciemność.
Dzisiaj trochę dłuższy. Szkoda tylko, że historia Crime'a wyszła mi krótko, bo naprawdę przyjemnie mi się ją pisało. Normalnie materiał na nową serię!A jutro KONIEC!!!!A dzisiaj jeszcze zapraszam serdecznie na Granicę Olimpu!http://granica-olimpu.blogspot.com
3 komentarze:
Prześlij komentarz